Przygody słowa na k…

dnia

Jest takie słowo na k…, które w Polsce (ale nie tylko tu) jest dla wielu osób niewymawialne.

Ulega on wyparciu, jest egzorcyzmowane, gumkowane, przemiczane.

Widać to świetnie gdy prześledzimy je na dość niewinnym przykładzie.

Robert K. Merton użył go, kiedy formułował swoje szeroko znane ujęcie etosu nowoczesnej nauki:

Tak, słowo o które chodzi, jest tu podświetlone na fioletowo. Odsyła ono do pojęcia, które Merton definiuje następująco:

Prawda, że nic strasznego? Ani nie wystają tu wąsy Stalina, ani nie czuć chłodu Kołymy. W tym ujęciu oznacza ono pewną filozoficzną zasadę dotyczącą własności – tu zawężonej do dyskusji o dziedzictwie nauki i o zasobach, zdobyczach nauki i rozumu jako wspólnym dobru.

Czyż może być coś bardziej oświeceniowego niż to, co to brzydkie słowo na k… określa?

Jednakże okazuje się, że przeraża ono bardzo.

I oto Steven Pinker w swej książce Enlightenment Now: The Case for Reason, Science, Humanism, and Progress poczuł jednak, że nie może go zamieścić w owej bezwstydnej, pierwotnej formie:

Pinker nieprzypadkowo zastępuje owo brzydkie słowo na k… eufemizmem, jego opowieść musi bowiem pasować do ultra-liberalnej, wigowskiej interpretacji Oświecenia i jego następstw. Pinker, owszem jest sojusznikiem Oświecenia, ale tak długo, jak da się je zamknąć w technokratycznej, liberalnej wersji. Pinker może oddawać się swej optymistycznej wizji, w dużej mierze dlatego, że mówiąc delikatnie, nie czuł się skrępowany nadmiernie faktami historycznymi.

Niechęć Pinkera do brzydkiego słowa na k… nie jest przypadkowa, by się o tym przekonać wystarczy posłuchać tego wykładu (około 53 sekundy), gdzie pięknie zrównuje je z nazizmem i czystkami motywowanymi religijnie.

A jeżeli obawiacie się tego słowa, to śpieszę Was uspokoić, polski tłumacz książki Pinkera, tak się go bał, że zastąpił je jeszcze kolejnym słowem:

Ta decyzja translatorska podejrzewam spotkałaby się z przychylnym przyjęciem przez aktualnego ministra nauki.

6 Komentarzy Dodaj własny

  1. belaburyl pisze:

    Pamietam sytuację na Radzie Naukowej, gdy nie chciano otworzyć przewodu doktoratu mającego w tytule „kolektyw myślowy”, choć to szacowny termin naukowy, używany choćby przez L. Flecka. Kolejne zakazane słowo na „k”.

    1. fronesis pisze:

      Tak, też pamiętam jak ten kolektyw u Flecka osobom nie pasował

  2. telemach pisze:

    Takich doszłych i niedoszłych, wynikających z irracjonalnej idiosynkrazji dziur w polskim językowym krajobrazie jest więcej. Pamiętam prawicowo-konserwatywną narrację po 1989, w myśl której pojęcie społeczeństwa jest samo przez się nieprzyzwoite i jako lewacki wynalazek powinno zawsze i wszędzie zastępowane być narodem, który ma to do siebie, że jest, podczas gdy żadnych społeczeństw nie ma ,bo być nie może.

    1. fronesis pisze:

      Tak, do tego słowo „klasa” też dochodzi. p.s. Jeśli chodzi o wymazywanie „społeczeństwa” to widać jak psychologia zastąpiła socjologię. Kiedyś wiele problemów było „społecznych”, dziś mamy właściwie jedynie problemy „psychologiczne”. Pamiętam jak kilka lat temu kolega bronił na socjologii doktorat o AA i trajektoriach oraz rolach społecznych przyjmowanych przez osoby niepijące/zdrowiejące w grupach samopomocowych i podczas obrony było małe „święto”, że ta tematyka jest broniona na socjologii a nie na psychologii. Gdyż większość badań dotyczących tych obszarów przewędrowała na psychologię.

  3. belaburyl pisze:

    ale jakoś „komunia święta” im nie przeszkadza

Dodaj komentarz