Wolność w doniczce

dnia

Mój mały, niekonsekwentny bojkot „Gazety Wyborczej”, przerwałem w ten weekend. Kupiłem gazetę dla wywiadu z Baumanem. Oprócz niego –  bonus, tekst Baumana Lewico wymyśl się sama, będący wersją wystąpienia we Wrocławiu.W tekście tym pojawił się  zgrabny fragment:

Tym, co decyduje naprawdę o sytuacji społecznej, o kondycji socjalnej człowieka, nie jest polityka, lecz filozofia, rozumiana nie w sensie seminariów uniwersyteckich, tylko w sensie tego, co nazwano ideologią, albo już całkiem ostatnio imaginaire. To jest to, jak sobie na co dzień w głębi duszy, nawet nie umiejąc tego wyartykułować, wyobrażamy urządzenie świata: jakie są uwarunkowania naszych poczynań, jakie są najwyższe wartości nasze, którym warto poświęcać swój wysiłek i nawet składać ofiary w ich imię. /”Gazeta Wyborcza” 29-30.6.2013, s. 19/

Cytat ten, to dobry start, żeby przyjrzeć się tekstowi Hodowla na balkonie w tej samej GW (w dodatku Wysokie obcasy tak dla ścisłości). Tekst zaczyna się sympatycznie.

Od kiedy londyńczyk Mark Ridsdill Smith, zmęczony czekaniem na przydział działki, założył ogródek warzywny na balkonie, zdziwił się co najmniej pięć razy.  Pierwszy raz, kiedy okazało się, że niemalże codziennie – nawet w zimie – zjada warzywa z własnej hodowli. Drugi raz, kiedy okazało się, że po 15 latach zaczął rozmawiać z sąsiadami. Przychodzili do niego zaintrygowani ogrodem, a on wręczał im w prezencie bukiety ziół albo koszyczki papryczek chili.

I kawałek dalej:

Iga zauważyła, że kiedyś ludzie mieli na balkonach raczej kwiaty, teraz jest boom na warzywa. – Może to przestało być wstydliwe, bo przyszła moda z Zachodu?  – zastanawia się. – Jeżeli ludzie pochodzą ze wsi i pracują w gospodarstwie, jak przyjeżdżają do miasta, mają ogrodu dość, kojarzy im się z ciężką pracą.

Artykuł ten jest pełen miłych, młodych raczej ludzi, którzy z zachwytem opowiadają o wyhodowanych pomidorach i kabaczkach. Lifestylowe ogrodnictwo oprócz warzyw, dostarcza też napędu do prowadzenia blogów, stron internetowych, takich choćby jak Mint&Lavender. Nazwa strony oczywiście musi być zapisana w banalnym języku warszawsko-anglosaskich prowincjuszy. Strona nie jest blogiem radosnej „uprawiaczki cebuli”, ale stroną firmową. A całe ględzenie o balkonowych uprawach, to w sumie lokowanie produktu. Inni ogrodnicy balkonowi, też nie kojarzą tego zajęcia z ciężką pracą (taką choćby jak zbieranie szparagów w Niemczech) – pozostali nasi balkon-gardenerzy to graficzka w agencji reklamowej i architekt.

Artykuł ten jest świetny, dobrze oddaje co poszło nie tak z modernizacją in Czerska style. Pokazuje też imaginarium, którego nie możemy przekroczyć. Liberalny, zidiociały  atomizm (w greckim sensie tego słowa) ma różne oblicza. Jest klasowo zróżnicowany, tak jak i nasze społeczeństwo. Może mieć twarz brutalną, chytrej radomskiej walki o byt, bywa pryszczatym korwinizmem, przybierze czasem twarz równie tandetnego palikotyzmu. Bywa jednak, że jest subtelniejszy. Ten jego rodzaj widzimy we wspomnianym artykule. Nie jest mi dobrze, gdy sączę jad, dowalam miłym ludziom, od ogródków na balkonach. Przecież oni są prawie tak mili, jak autorzy wycieczki do PRLu.

Tak, naprawdę nie oni są tu celem. Przecież, oni to tylko tak, zupełnie przypadkiem, zaplątali się w swoje wielkomiejskie uprzywilejowanie. Ich pomidorek, wychodowany dzięki poradom z Londynu, przecież nie przynależy to tego samego świata, w którym działki nazywa się przeżytkiem PRLu. Kolorowy artykuł o uprawianiu klasowo-balkonowych warzywek Pana architekta, nie koreluje przecież wcale z zakusami korpo-deweloperki na całkiem inne klasowo ogródki działkowe. Cool warzywka, niewiele mają też wspólnego z przaśną cebulą, szczypiorem, pietruszką, które rosnące na parapecie pamiętam z dzieciństwa.  City gardening niewiele też ma przecież wspólnego z robotniczymi mikro-działeczkami, gdzieś tam na tyłach familoków. Takich na których, Świątkowe od wieków uprawiały kapustę, tak dobrą na każdą chorobę. Ogródki balkonowe przejść musiały niezły PRowy lifting, żeby czasem nie skojarzyły się komuś powyższymi obrazkami.

Artykuł o miłych, balkonowych ogrodnikach, pokazuje skalę tego, co dozwolone jest wyobraźni: wolność tak, ale na skalę doniczki. Dobrze też, aby ta wolność miała legitymizację „na Zachodzie”, wtedy łatwiej ją sobie wyobrazić. No i najważniejsze, broń Cię Panie (bez)Boże, wolność ta nie może naruszać niczyich, twardych kapitalistycznych interesów. Inaczej okaże się, że to wyraz PRLu i działkowej bieda-siermięgi albo uosobienie  wszelkiego zła jak lepperowscy rolnicy .

Nie chcę kończyć pesymistycznie, w sumie jestem zadowolny z pojawienia się naszych cool gardenerów. Czasy idą ciężkie. Wallerstein wieszczy koniec systemu. Zachód upada. Miasta się kurczą. Gdy już Polska opustoszeje na dobre, w wyniku emigracji i będącego skutkiem transformacji kryzysu demograficznego, doświadczenie balkonowych ogrodników się przyda.  Mały kryzys, skok ceny paliwa i połacie osiedli deweloperskich budowanych w stylu „architektury zagonowej”, będą aż się prosić o ogródki, tym razem z powodu chęci przetrwania. Nasze miasta potrzebować będą rolniczo-ogrodniczego know-how, tak jak potrzebuje go kurczące się Detroit.

(edit) P.S. Po dyskusji poniżej pragnę jeszcze raz podkreślić, że notka nie jest o osobach uprawiających ogródki na balkonach, ale o cytacie z Baumana i o wyobraźni (socjologiczne, politycznej, ontologicznej).

25 Komentarzy Dodaj własny

  1. naima online pisze:

    W pierwszej chwili tytuł mi zasugerował, że piszesz o konopiach „na własny użytek”. Potęga marktetingu i dobrych nagłówków.
    A z drobiażdżków – #ortonazi mówi, że hodować i wyhodowany.

    1. fronesis pisze:

      @Naima He, he, wiesz, że nie kojarzyłem tego nagłówka z zielem, aż do teraz.
      Dzięki za korektę, rumienie się aż po pięty. To, że nie rozumiem idei i praktyki przecinków to jakoś wypieram, ale taki błąd to wstyd wielki.

  2. Powierzchowny research. Wybierasz to, co Ci pasuje. Wspomniany blog jest na wordpressie, a moja wolność wykracza poza doniczkę i lajfstajlowy balkon. Pozdrawiam – zupełnie na luzie, radosna uprawiaczka cebuli, która nie brudzi rąk pracą fizyczną i nie robi w Warszawie nic poza lokowaniem produktu :)

    1. fronesis pisze:

      @Iga Po pierwsze pozdrawiam. Po drugie mam nadzieję, że wiesz, że tu nie ma nic personalnego. Byłaś/jesteś elementem tekstu i ja wrzuciłem Cię w aparat, który wypluł Ciebie jako element metafory. Po trzecie „powierzchowny risercz” – tak faktycznie, czytałem tekst w WO, celowo zostając przy nim. Nie pisałem o Twojej (Igi) wolności, kwestia dotyczy GW i liberalizmu w stylu Czerskiej, oraz tego na jaką skalę wyobraźni sobie możemy pozwolić.

  3. cloudy pisze:

    „Liberalny, zidiociały atomizm (w greckim sensie tego słowa) ma różne oblicza. Jest klasowo zróżnicowany, tak jak i nasze społeczeństwo. Może mieć twarz brutalną, chytrej radomskiej walki o byt, bywa pryszczatym korwinizmem, przybierze czasem twarz równie tandetnego palikotyzmu.” komus sie chyba udala uprawa domowa i nie bylo to oregano.

    1. fronesis pisze:

      @cloudy
      Ups, nietrafione, jedynym moim napędem jest kawa.

  4. Aga pisze:

    Iga FTW!

  5. nameste pisze:

    @Iga: stąd jasno wynika, że blog jest przybudówką do strony firmowej Mint&Lavender. Albo odwrotnie ;)

  6. nameste pisze:

    [psiakrew, ciągle masz te żółte mordy?]

    1. fronesis pisze:

      @Nameste Usunąłem, przy okazji zmieniając wygląd.

  7. RunSendaiRun pisze:

    Artykuł o miłych, balkonowych ogrodnikach, pokazuje skalę tego, co dozwolone jest wyobraźni: wolność tak, ale na skalę doniczki. Dobrze też, aby ta wolność miała legitymizację “na Zachodzie”, wtedy łatwiej ją sobie wyobrazić. No i najważniejsze, broń Cię Panie (bez)Boże, wolność ta nie może naruszać niczyich, twardych kapitalistycznych interesów.

    Wydaje mi się, że jednak się zagalopowałeś. Nie sączysz wcale jadu na problem systemowy, jak mi się wydaje, że byłoby stosowne, ale na niewielki artykuł w małej gazecie na temat pojedynczych przykładów ruchu, który w założeniach jest bardzo zacny i naprawdę nie widzę, gdzie miałby wprowadzać podziały klasowe na balkony, które są „cool” i balkony, które nie są. Nie rozumiem też problemu z „legitymizacją z Zachodu”: to smutne, ale do Polski większość ruchów oddolnych, ideologii, włączając w to chociażby bliski mi osobiście marksizm (w tej postaci, która jest mi bliska) czy antykolonializm czy inne ruchy kwestionujące w bardziej bądź mniej udane sposoby współczesny system kapitalistyczny przychodzi właśnie z Zachodu (albo przez zachód ze Wschodu, ale w każdym razie z Zagranicy).
    Jasne, sadzenie warzyw na balkonie nie stanowi systematycznego rozwiązania problemów: złej diety, niedożywienia i złego odżywiania w miastach, na pustyniach warzywnych czy wśród klas pracujących, gdzie nie ma czasu na przygotowywanie zbilansowanych posiłków, ani nie rozwiązuje problemu tego, że władze w jadowity, zawłaszczający i po prostu złodziejski, kapitalistyczny sposób pozwalają czy wręcz zachęcają, żeby niszczyć krajobraz miejski (przez zaniedbania, tajemnicze pożary, niszczenie zabytków, reklamy i tak dalej), tak jak każda smutna NGOizacja w Polsce nie rozwiązuje systemowych problemów bardziej i mniej poważnych. Tym niemniej akurat wsiadanie na organizacje czy niewielkie ruchy, które zajmują się sadzeniem po kryjomu kwiatków na dworcu kolejowym w (dodajmy: robotniczym, zaniedbanym, uchodzącym za „złe sąsiedztwo”) warszawskim Ursusie uważam za mocno nietrafione.

    (chcę tylko nadmienić, że znam się osobiście z Igą i nie zamierzam ukrywać, że żywię do niej dużą sympatię, ale też dzięki temu wiem dokładnie, czym się zajmuje)

    1. fronesis pisze:

      @Astragolizo
      „to smutne, ale do Polski większość ruchów oddolnych, ideologii, włączając w to chociażby bliski mi osobiście marksizm (w tej postaci, która jest mi bliska) czy antykolonializm czy inne ruchy kwestionujące w bardziej bądź mniej udane sposoby współczesny system kapitalistyczny przychodzi właśnie z Zachodu”
      Zależy jak się patrzy, prawa kobiet mieliśmy sporo czasu przed Francją, Szwajcarią etc. Dla marksizmu światowego dużo wnieśli tacy jego przedstawiciele/lki jak Róża Luksemburg, Brzozowski, całe połacie postaci z XIX wieku. Odsyłam do Jarka Urbańskiego, który pisał sporo o Tułodzieckiej i rewelacyjnych dziłączach/czkach robotniczych. Mieliśmy świetny nurt spółdzielczy. Wpadasz w pułapkę, podobną do tej w którą wpadł Jan Sowa w swej ostatniej książce, to że (pół)peryferie jawią się jako nietwórcze, zapóźnione, nie oznacza, ze takie są. My mamy zabrany własny głos (patrz teksty bell hooks), to nie oznacza, że kiedyś go nie mieliśmy.
      Co do interpretacji odsyłam do wymądrzania się powyżej. To, że motywacja subiektywna jest super, to nie wiadomo czy strukturalnie działa to dobrze. Zauważ, że w artykule nie było nikogo kto nie ma firmy. Ja wiem, że dziś firma może oznaczać formę prekaryzacji, ale wciąż, to jednak zostawia pewien powidok u czytelnika.

  8. Shigella pisze:

    Przepraszam, ale poplakalam sie ze smiechu, dziekuje za dostarczenie mi prostej rozrywki.

    A teraz na powaznie – jak sie komus dowala, to wypadaloby moze wyjsc poza risercz Ziemkiewiczowski i zainteresowac sie tym, komu sie dosrywa – otoz Iga (swoja droga – coz za pretensjonalne imie, anglosaski sznycik nad Wisla, zmien je laska bo z czym do ludzi) owszem, ma firme bo zrec cos trzeba, ale sama sie wyzyskuje popylajac po krzakach z pila i lopata.

    Przy okazji angazuje sie w mase inicjatyw spolecznych, nie slyszalam jeszcze jakoby nawolywala do niszczenia dzialek pracowniczych a wrecz przeciwnie, nieodplatnie stara sie zazieleniac Warszawe, wciagajac w to emerytow, mieszkancow, nieznajomych, znajomych.

    Co przykre – w Warszawie o ile mi wiadomo nie wybudowano wielu familokow, w zabudowie dominuja osiedla z wielkiej plyty i kamienice. Odpadaja wiec praktycznie dzialki przydomowe. Dzialki pracownicze ma niewiele osob. Ogrodek na balkonie jest wiec jakas alternatywa. A ze z Zachodu – czasem nawet stamtad przychodza ciekawe rzeczy.

    1. fronesis pisze:

      @Shigella
      Powoli, nabijanie się z anglojęzycznej nazwy bloga jest zwykłym wskazaniem na anglosaski prowincjonalizm, kto w 2013 roku myśli, że angielski to coś cool? Ale rozpędzasz się myśląc, że to jest coś podobnego do nabijania się z imienia (przy okazji to chyba mutacja imienia Jadwiga). Przy okazji Iga Cembrzyńska nosiła swe imię już dość długo, jak pamiętam. Ty imputujesz mi jakiś tani klasizm, w stylu tępienia „gejów za kapitalistyczną zgniliznę obyczajową”.
      Muszę się powymądrzać, ale w podręczniku do kulturoznawstwa Jerzego Kmity (niegdyś podręcznik obowiązkowy w Poznaniu), jest takie piękne rozróżnienie na uwarunkowanie subiektywno-racjonalne i funkcjonalno-genetyczne danych działań. Z różnych powodów koncepcja Kmity jest dziś nie do utrzymania w dawnej formie. Wystarczy jednak na użytek naszej dyskusji. Kmita podawał przykład farmerów amerykańskich, którzy dokonując linczu (subiektywno-racjonalnie) są przekonani, że ofiara linczu (Afroamerykanin) jest „sobie winien”, napędzani są rasistowskim oglądem, w trybie funkcjonalno-genetycznym Kmita wskazuje, że redukują oni stres związany z nieurodzajem przy pomocy mechanizmu „kozła ofiarnego”.
      Wracając do ogródków, interpretując to w trybie subiektywno-racjonalnym ja przyklasnę tej inicjatywie i jej auto-legitymizacji przez jej twórców, co z tego, że po przyłożeniu funkcjonalno-genetycznej ramy, widzę tu tylko jeden z elementów przemian kapitalistycznych i ich następstw. Znów to problem wyobraźni socjologicznej, czytania siebie przez uwarunkowania systemowe.

      1. Shigella pisze:

        No doprawdy, zwrocenie uwagi na zawody osob wypowiadajacych sie w artykule wcale nie zajechalo klasizem, a skad.
        Usiluje zrozumiec co nieurodzaj i lincze maja wspolnego z ogrodkami dzialkowymi i idea uprawiania pomidorow na balkonie i za cholere mi nie idzie, musi braki w wyksztalceniu. Wyjasnij prostej inzynierze.

        Strona Igi owszem wspomina o firmie, ale serio, znam te osobe i wiem, ze pisze i uczy ludzi zakladania ogrodkow na balkonie calkiem nieodplatnie, w ramach dzielenia sie doswiadczeniem.
        Na zdrowy rozum – przecietnego emeryta o ile nie ma dzialki, czy domu zwyczajnie nie stac na ogrodek. Mnie tez nie stac. W zwiazku z tym zwyczajnie nie jestesmy targetem, bo najwiecej co moge to, zaplacic okolo 100 peelenow za wyjasnienie co mi na tym balkonie urosnie, a co zdechnie.
        Nie wiem, czy calosc wyrosla z kapitalizmu czy z komunizmu, chodzi w tej calej imprezie o to, zeby miasto bylo zielone, lataly po nim pszczoly, zeby jakos zminimalizowac skutki oblakanej deweloperki. Dodatkowo ludzie wychodza i robia cos dla spolecznosci, osoby starsze maja jakis powod, zeby rano wstac.

        Oczywiscie to tylko podejrzenie, ale mam wrazenie, ze ogrodki przy familokach wziely sie tez z implementacji kapitalizmu charytatywnego – dobry pan postawil pracownikom domy i zostawil miejsce na kawalek zieleni, kroliki, golebnik i stol dla starzikow, zeby sie gornicy zajeli krolikami zamiast prawami pracowniczymi.
        Fobia „zachodnia” jest rownie ograniczajaca jak prawicowa fobia „wschodnia” – jesli cos jest fajne, przynosi korzysci, nie krzywdzi bliznich, moze warto to przyswoic, albo ulepszyc, zamiast odrzucac a priori, „bo zgnily zachod i kapitalisty”?

        1. fronesis pisze:

          @Shigella
          Ustalmy jedno, ja nie znam Igi, nie mam obowiązku jej znać, ja oceniam figurę z artykułu. To jest dla mnie pewna metafora, którą zestawiam z cytatem z Bauamana o wyobraźni.
          Ponadto zwrócenie uwagi na zawody, to jednak coś innego, niż to co mi chciałaś zarzucić odwołując się do imienia.
          Ja też jestem za tym, żeby miasto było zielone. Mnie interesuje jednak bardziej kilka milionów działkowców, oni w GW są raczej pozycjonowani jako obiekt na odstrzał, a nie coś do promowania. Oni bardziej mnie zajmują, ich głos jest bardziej „zniknięty”.
          Tak, słusznie kojarzysz ogródki balkonowe z familokami i kapitalizmem charytatywnym. Teraz nasza dyskusja idzie w dobrym kierunku. Pytanie czy te ogródki otwierają coś społecznie nowego, dają energię, która nas gdzieś popycha, czy będą/są nieszkodzącą nikomu mutacja, jak ładnie to nazwałaś, kapitalizmu charytatywnego.
          Nie, nie mam fobii zachodniej, to nie jest zupełnie niewinne gdy „mięta” staje się „mint”, i choćby częściowo jest biznesem.
          p.s. rozumiem, że czytujesz pismo „Działkowiec” i pójdziesz razem z Igą pod Sejm bronić działek przed zakusami rządów Tuska.

        2. fronesis pisze:

          @Shigella
          następny raz pisz, że notka jest durna pod nią, otwartym tekstem, a nie smęć gdzieś na umierającym blipie

    2. DK pisze:

      Mało wiesz o stolicy. Odkąd pamiętam to widywałam ogródki przy parterach, kwiaty na balkonach i ogródków działkowych całe mnóstwo. Ba z 15 lat z hakiem widziałam ktoś hodował drzewo na wysokim piętrze w wieżowcu. Ludzie, którzy lubili kwiaty po sobie hodowali i zanim przyszła jakakolwiek moda z Zachodu. A to wygląda na lokowanie trendy i jazzy produktu.

  9. Zaciekawiony pisze:

    Mama rozmawiała kiedyś ze znajomym, będącym akurat na teoretycznej antyrządowo-obywatelskiej fazie (teoretycznie bo w praktyce nadal pracował w urzędzie). Przekonywał ją, że teraz trzeba się uniezależniać, i hodować żywność samemu
    – A gdzie ja będę hodowała?
    – Na przyklad na balkonie, w donicach, ja czytałem o takim gościu… – i tu rozwijał przed nią wizję ogródka w poustawianych przy sobie skrzynkach. Trzeźwo myśląca mama, która miała kiedyś działkę, ale sprzedała bo rzeka zalewała ją dwa razy do roku, szybko policzyła, że aby utrzymać w ten sposób rodzinę, „ogródek” musiałby rozrosnąć się też na pół pokoju, a i tak zimą byłyby przestoje. No i się nie dogadali.

    Skrzynka z ziołami i szczypiorkiem – czemu nie, sam hoduję tak pietruszkę, żeby mieć świeżą na kanapki. Ale jeśli nie ma się obszernego tarasu, to o bajeczkach o tym „jak ogródek na balkonie odmianił moje życie i sprawił, że stałem się szczęśliwy i samowystarczalny” można najwyżej poczytać. I zrobić sobie jednodoniczkową namiastkę.

    1. fronesis pisze:

      @Zaciekawiony
      Dziękuję za anegdotę, dobrze oddaje najważniejszą tezę notki – pytanie o skalę naszej wyobraźni społecznej

  10. Aethelstan pisze:

    @ gospodarz:
    „Zależy jak się patrzy, prawa kobiet mieliśmy sporo czasu przed Francją, Szwajcarią etc. Dla marksizmu światowego dużo wnieśli tacy jego przedstawiciele/lki jak Róża Luksemburg, Brzozowski, całe połacie postaci z XIX wieku. Odsyłam do Jarka Urbańskiego, który pisał sporo o Tułodzieckiej i rewelacyjnych dziłączach/czkach robotniczych. Mieliśmy świetny nurt spółdzielczy. Wpadasz w pułapkę, podobną do tej w którą wpadł Jan Sowa w swej ostatniej książce, to że (pół)peryferie jawią się jako nietwórcze, zapóźnione, nie oznacza, ze takie są”

    Prawa kobiet jako idee zaimportowano z Zachodu (Olympia Gouges nie była Polką z Kongresówki), nawet jeśli doczekały się wcześniejszej realizacji w Polsce (ale tu pomógł też fakt, że Polska jako państwo powstała (ponownie) w 1918 – tak samo Niemcy i Rosja miały prawa polityczne dla kobiet wcześniej od Anglosasów nie dlatego, że były bardziej wolnościowe jako społeczeństwa, tylko dlatego, że tam były rewolucje i cały porządek polityczny trzeba było budować na nowo). Masz rację, że Polska nie jest jakimś odwiecznym ciemnogrodem, ale jednak – większość postępowych idei jest tu z importu.

    „Powoli, nabijanie się z anglojęzycznej nazwy bloga jest zwykłym wskazaniem na anglosaski prowincjonalizm, kto w 2013 roku myśli, że angielski to coś cool?”

    Jeśli nawet myśli, to co w tym złego?

    1. fronesis pisze:

      @Aethelstan
      „Polska nie jest jakimś odwiecznym ciemnogrodem, ale jednak – większość postępowych idei jest tu z importu.”
      Różnie z tym bywa, reformację w Czechach, postępowy Zachód tępił przy pomocy krucjat. Cokolwiek byśmy nie mówili o katolicyzmie polskim, to jego ludyczno-pogański charakter lepiej pozwalał przetrwać swoistemu matriarchatowi niż zafiksowany na figurze ojca protestancki Zachód.
      Można by tak długo.
      p.s. na przykład zobacz sobie postępowy Zachód tutaj: https://en.wikipedia.org/wiki/Human_zoo
      albo tutaj: http://books.google.pl/books/about/Liberalism.html?id=HZ2xcQAACAAJ&redir_esc=y

  11. taboret pisze:

    100% racji panie redaktorze. Pozdrawiam

  12. ramone.alcin pisze:

    Wow, mieszkalem jakis czas w poludniowym Londynie. Naiwnie myslalem ze to lokalny samorzad tak dba o zielen, ale okazuje sie ze to inicjatywa prywatna ;-)

    Fronesis, moim zdaniem troche jumpiesz szarka, jak sie czlowiek wysili to prawie kazdej dzialalnosci prywatnej przyprawi liberalna gebe. Nie wpadalbym w taki schemat, ze aktywnosc musi byc uspoleczniona zeby miec Marx seal of approval, bo na koncu tej drogi jest tepienie kazdego indywidualizmu. (Tak, wiem ze „moda na X” brzmi jak zaprzeczenie indywidualizmu, ale na ogol ekspresja indywidualizmu jest wybor niszowej mody, malo kto jest wystarczajaco kreatywny zeby stworzyc cos absolutnie nowatorskiego).

    „Różnie z tym bywa, reformację w Czechach, postępowy Zachód tępił przy pomocy krucjat.”

    Z udzialem Polakow, tak dla przypomnienia.

    1. fronesis pisze:

      @ramone.alcin
      Ok, zgoda notka może wyglądać na przeszarżowaną. Tylko kilka uściśleń, nie mam nic przeciwko własności prywatnej, co więcej i indywidualizm mnie nie brzydzi. Jestem marksistą-braudelistą, handel, rzemiosło etc. jako ekspresja tożsamości i w sumie chyba uniwersalna dość ekspresja ludzi jest dla mnie ok. Balkonowe ogródki w tym tekście jednak chyba były czymś innym. Były raczej przykładem indywidualizmu ze stemplem „core capital seal of approval”.
      To szerszy problem, pytanie o istnienie obszarów relatywnie nie utowarowionych. Pamiętam mój szok, jako akwarysty i modelarza, kiedy z amatorskiej siermięgi zobaczyłem tą kapitalistyczną twarz przemysłu modelarsko-akwarystycznego.
      Artykuł o ogródkach balkonowych ominął zręcznie tych ogrodników/czki, którzy by tak gładko i wielkomiejsko utowarowić się nie dali -jakieś emerytki z cebulą na balkonie, Pan Gienek z ziołami w doniczce, etc.

Dodaj odpowiedź do Zaciekawiony Anuluj pisanie odpowiedzi