O higienie pracy umysłowej

dnia

Czerwiec to okres wytężonej pracy, widać to choćby po częstotliwości moich notek. Spiętrzenie obowiązków naukowych i dydaktycznych staje się dość nieznośne. W kontekście dyskusji o kondycji polskich uczelni pojawiało się wiele argumentów. Mam jednak wrażenie, że zaniedbano i nie podkreślano dość wyraźnie śmiertelnych niebezpieczeństw jakie niesie  praca intelektualna.

Ostatnio, dzięki uprzejmości znajomego, wpadło w moje ręce omówienie pewnego klasycznego dzieła. Odwołanie się do niego może wiele wnieść do dyskusji nad kondycją polskiego inteligenta/tki w czasie marnym. Napisane zostało ono w wieku Oświecenia, warto u zarania naszej nowoczesnej kultury szukać natchnienia. Czas dziś pełen zamętu, może racjonalny głos francuski, w epoce Rozumu zrodzony ukojenie nam przyniesie.

Wspomniane dzieło nosi tytuł: Rada dla literatów, sedentaryuszow y wszystkich tych, którzy przywiązanemi do urzędu swoiego pracami rozumu zdrowie swoie wycieńczają autorem jest Samuel Auguste Tissot.

Przyjrzyjmy się źródłom utrapień „literatów”, najpierw jednak odrobina teorii:

Złączenie duszy z ciałem tak jest ścisłe, że trudno pojąć jak może robić coś jedno bez drugiego (…) Zmysły wzbudzają na duszy myśli wzruszeniem fibrów, czyli żyłek krwistych w mózgu, mocnoli, lekkoli w ruchu bywają i natężeniu. Te poruszenia wycieńczają szpik nerwow, albo żyłek bezkrewnych, które (…) tak słabieć zwykły czerstwe i mocne ciała ludzkie (s.4-5)

Myślenie działa dość negatywnie na kondycję mleczu, nadmierny wysiłek umysłowy powoduje zmiany nie tylko w działaniu mózgu ale objawia się także zmiana fizjonomicznymi na przykład wklęśnięciem oczu. Ale dość teoretyzowania, czas na dowód anegdotyczny, wszak to popularny i dziś sposób argumentowania:

 Przyjaciel mój, sławny Pan Pome, znał pewnego uczonego człowieka, który przez swoje prace tak sobie osłabił żołądek, że po każdym jedzeniu womity go porywały (…) Widziałem i ja tylu chorych, którzy zbytkowania w naukach dobrze przypłacili, bo najprzód stracili apetyt, dalej nabyli powszechnej słabości, dalej wpadli w spazmy, na ostatek pozbyli się wszystkich zmysłów. (s. 9)

Może się to wydawać i zabawne, może nawet niegroźne, ale praca intelektualna naprawdę potrafi dopiec, spójrzmy choćby na ten fragment:

(…) osłabione bezkrewne żyłki jego psują w nim sposobność rozważania i pamiętania; myśli mu ciemnieją; głowy rozdarcie, palpitacje, niemoc po wszystkich członkach, bojaźń śmierci zniewalają mu rękę do wypuszczenia z niej pióra.  Przez przerwę i odpoczynek, przez potrawy posilne, przez agitacją, przychodzi nieco do sił i powraca do swoich książek, ale znowu słabieje i znowu je poniewolnie porzuca. (…) Znam jednego człowieka, który otworzyć nawet nie może książki bez uczucia konwulsji w muskułach głowy i twarzy, a w ten czas mu się zdaje, jakoby mu głowę postronkiem przerzynano. (s.10-11)

 Praca naukowa oraz  czytanie książek  niesie z sobą nie mniejsze zagrożenie niż masowe szczepienia, przyjrzyjmy się tym przypadkom, czyż po zapoznaniu z nimi, możemy przejść obojętnie nad tym, że są tacy, którzy do czytelnictwa niecnie próbują nas namówić. Tylko nieliczni są w stanie przeciwstawić się temu owczemu pędowi. A oto i owe straszne przypadki powikłań ponaukowych i poczytelniczych, szczególnie tak zwane „przekrwienie mózgu”, które powoduje

nabrzmiałość, wzdęcie żył, inflammacją, ropowatość, martwość w członkach, wrzodowatość, puchlinę, bolenie głowy, pomięszanie rozumu, śpiączkę, konwulsję, letarg, apopleksją, bezsenność, które to choroby dręczą uczonych ludzi i otwierają drogę niezliczonym inszym chorobom tak ciała jak i duszy. (s. 19)

 Niestety zdarza się to często, przypatrzmy się uważnie czy i w naszych Akademiach nie widzieliśmy wypadków opisanych poniżej:

Widziano nieraz wielkich kaznodziejów i sławnych professorów,  uierających na ambonach lub w katedrach nauczycielskich (…) Ja sam znałem zacnego, jednego plebana, który w dzień Zielonych świątek, każąc nieco dłużej  i z natężeniem, nabył najprzód drżączki i zająkania się, dalej odszedł od siebie, a na ostatek wpadł w apopleksją, zdziecinniał i żył w tym stanie sześć miesięcy. (…) w Berneńskiej Akademii, znaliśmy pewnego professora wielce biegłego w wiadomości języków wschodnich, człowieka w pierwszym kwiecie lat dopiero będącego, wytrzymałego na pracę, który zgłupiał i zdziecinniał; a tego przypadku jego przyczyna były humory, które się były rozeszły po różnych miejscach mózgu jego. (s.21)

Nasz autor widzi jednak, ratunek, szczegółowo opisuje dietę, która pomaga przezwyciężyć zgubne skutki pracy umysłowej, zachęca do ruchu fizycznego, poleca zimne napoje, kawę i wino tylko jako lekarstwo.  Omawia też kwestie snu i tego, gdzie i jak należy mieszkać. Przestrzega, też przed melancholia, tak często przecież, występującą u nadmiernie umysł wysilających. Pragnę jednak pocieszyć, nawet jeśli czytelnik/czka tej notki zbłądził w swym życiu w okolice trudów intelektualnych, nie wszystko stracone, można jeszcze uratować swój żywot.

Gdy słabieć i chorować zaczną (…) potrzeba gwałtownych lekarstw, odstąpienia pracy, myślenia książek, odmiany miejsc, gdzie się czytało i robiło około nauk; należy im się zupełnie udać do spoczynku wesołości, do wioski i jej rozrywek; zgoła (…) zapomnieć prawie że są książki na świecie, a stać się tym, czym nas natura mieć chciała, to jest rolnikami albo ogrodnikami. (s. 86-87)

p.s. Wspomniane omówienie można znaleźć na „papierze” tutaj: Kalina Bartnicka, „Choroby literatów czyli lekarz wieku Oświecenia o higienie pracy umysłowej”, Przegląd humanistyczny, 1/1996.

p.s. 2 Pisownia w cytatach oryginalna.

3 Komentarze Dodaj własny

  1. sporothrix pisze:

    Wszystko prawda. Ja już mam drżączkę i zająkanie się, a do zdziecinnienia blisko :)

    1. fronesis pisze:

      Zdziecinnienie to przywara polskiej kadry profesorskiej, pozostańmy przy drżączce i zająkaniu się.

  2. sporothrix pisze:

    Ufff, to jestem bezpieczna.

Dodaj odpowiedź do sporothrix Anuluj pisanie odpowiedzi